Czasem się tak zdarza jak dziś...
Budzimy
się jednocześnie? Nie wiem... To raczej ja się budzę, bo on ma te swoje
drgawki przed pobudką. Mam na myśli takie nerwowe skurcze ciała (znacie
to?), które odczuwam ja, bo on jakby ciągle spał... To takie podrzuty
ciała, jakby rażonego jakimś niewyjaśnionym prądem. Niby śpi, ale jego
ciało po paru spokojnych oddechach się wzdryga, potem znowu, jego
nabrzmiały penis się wtedy unosi, jakby zapraszał mnie do akcji... Nie
wiem, czy go łapać i pieścić, czy nie? Zawsze wtedy biję się z myślami,
czy dać mu jeszcze spokojnie pospać, czy zająć się nim...?
Często
ostatnio bywało, że mówiłam sobie: nie trać okazji, bierz! działaj! Bo
on, zapytany przeze mnie, co mam robić w takiej sytuacji mówił: zajmij
się mną... Ale z kolei, gdy ja to robiłam mówił, że seksu nie można
uprawiać codziennie. Stąd moja frustracja. Stąd moje poszukiwania. Chęć
dowiedzenia się jak jest z kimś innym... Ale cóż, dotąd nie wiem jak to w
tej kwestii jest z innymi, bo przecież z nimi nie sypiam...
W każdym
razie dziś znowu staram się. Moje ciało reaguje natychmiast, kiedy czuję
jego wzwód. Dawniej nie zwracałam na to uwagi, bo sama byłam
permanentnie zmęczona i wykorzystywałam sen do końca, do budzika. Teraz
budzik nie jest potrzebny, bo jako osoba dojrzała, nie mająca potrzeby
wstawania na czas, mogę wysypiać się do woli. Gdyby tylko było to
możliwe... On mnie budzi prawdopodobnie tymi swoimi drgawkami. Pewnie to
jest normalne w ostatniej fazie snu, kiedy śnią się totalne głupoty,
wszystkie myśli z ostatnich kilkunastu godzin przed snem się wtedy
objawiają...
Nie chcę,
żeby się męczył, bo te drgawki MUSZĄ być męczące. Biorę do ręki jego
penisa sterczącego i podrywającego się niemal do pionu przy każdym
skurczu ciała i zaczynam go czule pieścić. Mój kochany się budzi i
uśmiech razem z przebudzeniem wytacza się na jego twarz.
― Dzień dobry, kochanie ― mówię i całuję jego usta. Są takie piękne, miękkie i ciepłe, ale tak mało używane...
― Dzień
dobry ― odpowiada. Czekam aż się całkowicie obudzi i mam nadzieję, że
wtedy będzie chciał się kochać. Całuję go znowu z pewną taką
nieśmiałością, ale z ogromną nadzieją na ciąg dalszy.
Nie jest
zbytnio zachwycony. Wiem, że musi na dobre się obudzić, wziąć łyk wody,
bo sucho w sypialni, i może dopiero zacznie działać. Pije. Już jest
lepiej... Niech tylko nie otwiera oczu, bo wtedy zacznie się
zastanawiać, co ma dzisiaj do zrobienia i wszystkiego mu się odechce...
Wślizguję
się więc pod kołdrę i zaczynam całować jego pierś, brzuch i sterczącego
porannie kutasa. Nie daję mu szansy na jawę. Nie mogę pozwolić, żeby
uświadomił sobie zbyt wcześnie rzeczywistość. Chcę, żeby mnie przedtem
przeleciał, żeby dzień zaczął się dobrze dla nas obojga. Tak według mnie
jest najlepiej. Poranny seks dobrze wpływa na późniejsze poczynania.
Pozytywnie nastawia do siebie nawzajem i do napotykanych w ciągu dnia
ludzi. Daje szczęście i pogodę ducha na długo. :)
Pieszczę
go ustami, leży sobie spokojnie na wznak, a kiedy czuję, że już się
dostatecznie wciągnął, nasuwam się nad jego twarz swoją cipką i
zapraszam w pozycji 69 do posmakowania moich napęczniałych od chuci
płatków.
Tak! To było dobre posunięcie, bo mój ukochany już jest na fali wnoszącej... wiem, że już tego właśnie chce!
Po kilku
minutach wzajemnych pieszczot, gdy podniecenie sięga zenitu, kładę się
na plecach w oczekiwaniu, że teraz on zajmie się dogłębniej moimi
genitaliami. Nie ma bowiem nic przyjemniejszego niż jego język buszujący
wśród moich dolnych warg.
Po
kolejnych kilku krótkich minutkach znakomitej minety przychodzi czas na
odwiedziny jego sztywniaka w grocie rozkoszy. I to jest kolejny mocny
impuls, na który czekam w najwyższym napięciu. :)
I staje się!
Mój
ukochany zagłębia się swoim wielkim penem w czeluści rozkoszy... Palce
jego lewej ręki dobierają się do mojej łechtaczki i pieprzą mnie na
całego powodując razem z ruchami członka mój wewnętrzny wytrysk i
konwulsyjne orgazmiczne wstrząsy jeden za drugim.
Mój
ukochany podnosi się na kolana, a ja zakładam mu nogi na ramiona. Chwyta
wibrator, który miał w pogotowiu, włącza go i przystawia do
nienasyconej wciąż łechtaczki. Wystarcza jeszcze kilka jego rytmicznych
pchnięć, żeby wytrysnął swoim płynem do mojego rozpalonego wnętrza, a mi
dostarczył kolejnej, tym razem wspólnej, przez to bardziej niesamowitej
rozkoszy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Twój komentarz będzie opublikowany po przeczytaniu przez autorkę. W ten sposób każdy wpis zostanie zauważony.